piątek, 8 lipca 2016

Felieton: czemu nie lubię kina Science Fiction

Efekty specjalne, science fiction, wielki budżet na kostiumy. Może jestem staroświecki, ale w kinie najbardziej cenię treść i przesłanie, a nie to, czy widoki zapierały dech w piersiach.
Kiedyś potwornie wynudziłem się na seansie filmu Hobbit. Bohaterowie przez bite trzy godziny szli przez las i nic, ABSOLUTNIE nic się nie wydarzyło. A te trzy godziny to byłą dopiero pierwsza część ekranizacji niezbyt długiej, bo 300-stronicowej książki. Zatem najpewniej mniej czasu zajmuje przeczytanie Hobbita niż obejrzenie całej ekranizacji.

Wielkie było moje zdumienie, gdy czytałem masę pochlebnych opinii o tym filmie. Zapytałem znajomego z niedowierzaniem, co właściwie podobało mu się w seansie, bo ja nie potrafiłem znaleźć punktu zaczepienia.

- Nigdy nie widziałem tak realistycznie zrobionego smoka - odparł. Złapałem się za głowę. Serio? Trzy godziny filmu, horrendalny budżet, a fan serii cieszy się, bo zobaczył realistycznie zrobionego smoka?

Może ja jestem staroświecki, ale w kinie najbardziej cenie treść i przesłanie. Na pewno nie smoka. Gdybym chciał zobaczyć realistycznie zrobionego smoka, to wpisałbym w wyszukiwarce grafiki: "realistycznie zrobiony smok".

Wszelkie nagrody za wybitne efekty specjalne, zazwyczaj są dla mnie sygnałem: w tym filmie jest przerost formy nad treścią. Tak, najważniejsza jest treść, nie forma. Oglądaliście Dwunastu gniewnych ludzi? Jedno pomieszczenie, sama rozmowa, nic ponadto, a dzieło genialne. Wysoko w wielu rankingach na najlepszą filmową produkcję wszech czasów.

Zresztą, to nie przypadek, że w rankingach na najlepsze filmy w historii zawsze brakuje filmów bazujących na efektach specjalnych. To nie jest coś, co zapada w głowie. To ciekawostka. Esencją kina są zwroty akcji, trzymanie w napięciu, i takie uczucie towarzyszące po obejrzeniu seansu "kurczę, mogłem się domyślić, ale... ale się nie domyśliłem". Z takim uczuciem kończy się oglądać na przykład 7 zmysł z Bruce'em Willisem.

Nie twierdzę przy tym, że nie da się jednego i drugiego połączyć. Trzymającym w napięciu filmem był Avatar, a rozbujane efekty specjalne nie przesłoniły treści, a były uzupełnieniem.

Tak, esencją jest treść. Efekty specjalne to musi być dodatek i nie może treści przesłaniać. Amen.

Z filmowym pozdrowieniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz